Pierwsza bitwa finału Polskiej Hokej Ligi dla Comarch Cracovii. Krakowianie pokonali u siebie broniących tytułu hokeistów GKS-u Tychy 3-1. Drugi mecz już we wtorek, także pod Wawelem. Mistrzostwo zdobędzie zespół, który wygra cztery spotkania.
Szybkie tempo, ofensywna gra i akcje błyskawicznie przenoszące się spod jednej pod drugą bramkę - to naprawdę początek godny finału! Już w 2. minucie tyszanie mogli atakować w przewadze, bo Damiana Kapicę trochę poniosło i zamiast wgnieść Josefa Vitka w bandę, zdzielił go łokciem. Czeski napastnik już po chwili wypracował sobie "setkę", ale po efektownym rajdzie zapomniał, że Rafał Radziszewski praktycznie nie przepuszcza krążków posłanych w okolice jego łapaczki.
"Radzik" bronił wyśmienicie i był jednym z głównych bohaterów pierwszej tercji, bo choć tyszanie strzelali rzadziej, to groźniej. Cracovia również miałaokazje, a najlepszych nie wykorzystali Krystian Dziubiński i Filip Drzewiecki.
GKS nie wykorzystał drugiego okresu gry w przewadze, a gdy siły na lodzie się wyrównały, nie prowadził już tak otwartej gry. Tyszanie rozbijali większość akcji "Pasów" w środkowej strefie i groźnie kontrowali. Właśnie taka taktyka przyniosła im prowadzenie w 18. minucie. Akcję świetnie rozprowadził Martin Vozdecky, strzelił z dystansu Łukasz Sokół i krążek po rykoszecie wpadł do bramki przy słupku obok zasłoniętego Radziszewskiego.
"Pasy" potrzebowały mocnego uderzenia na początku drugiej tercji, ale pytanie brzmiało: Czy będą w stanie podkręcić tempo, czy zacznie o sobie dawać znać zmęczenie półfinałowymi bojami z Sanokiem? Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
Zdominowali rywali i bramkarz Sztefan Żigardy musiał ratować gości po akcjach najgroźniejszego pierwszego ataku Cracovii. Petr Szinagl trafił w bramkarza, podobnie jak Patrik Svitana, ale w 23. minucie Szinagl sprytnie zmienił lot krążka po strzale kolegi i zmylił Żigardy'ego.
Było więc 1-1, choć kilkanaście sekund wcześniej równie dobrze mogło być 2-0, ale Radziszewski powstrzymał Marcina Kolusza w sytuacji sam na sam. Ta sytuacja plus dwa strzały Vozdecky'ego (35. minuta) i "bomba" Mateusza Bepierszcza (38.) to wszystko jeśli chodzi o ofensywne dokonania tyszan w drugiej tercji. Nie mogli wybić rywali z uderzenia, również z tego powodu, że przez cztery minuty w drugiej części musieli bronić się w osłabieniu.
Cracovia dyktowała warunki i Żigardy miał bardzo dużo pracy. Bronił jednak bardzo dobrze, jak wtedy, gdy powstrzymał Damiana Słabonia w sytuacji 1 na 1. "Pasy" harowały na drugiego gola i doczekały się go 29 sekund przed końcem drugiej tercji - Drzewiecki dobił krążek po strzale Macieja Kruczka.
GKS przycisnął od początku trzeciej tercji, ale po kilku minutach gra zaczęła się wyrównywać. W 51. minucie Szinagl kapitalnie dostrzegł Dziubińskiego i najlepszy hokeista "Pasów" w tegorocznych play offach podwyższył na 3-1.
Kwestia zwycięstwa wciąż była otwarta, tym bardziej że krakowianie zaczęli pomagać sobie w obronie faulami. Tyszanie nie wykorzystali jednak okazji. Nie pomogło też wycofanie bramkarza i poznaliśmy odpowiedź na pierwsze pytanie: Co na początku finałów będzie większym atutem - rytm meczowy Cracovii czy świeżość Tychów? Aby sięgnąć po mistrzostwo, trzeba jednak wygrać cztery mecze.
Źródło: interia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz